Kanion Nevidio, Montenegro



Człowieka ciągnie tam, gdzie wzrok nie sięga, ciekawi go nieznane i to, co kryje się po drugiej stronie. Dlatego znikająca pomiędzy skałami w Czarnogórze rzeka Komarnica przez lata kusiła wielu, aby sprawdzić dokąd płynie i czy może gdzieś ponownie wypływa na powierzchnię. W końcu w połowie lat 60-tych XX w. udało się pierwszym śmiałkom przejść przez kanion, który nazywano Kanionem Którego Nie Widział Bóg, w skrócie „Nie widział” czyli „Nevidio”po serbsku, albo czarnogórsku jak kto woli.

Z czasem Kanion Nevidio przestał być niedostępny, a obecnie jest jedną z licznych atrakcji turystycznych Czarnogóry. Wiele firm organizuje tu wyprawy kanioningowe, zapewniając, że są one dostępne w zasadzie dla każdego. W sezonie dziennie przez kanion przedziera się co najmniej kilkanaście grup turystów, o różnym stopniu zorganizowania i przygotowania, co widać już na pierwszy rzut oka na podstawie wykorzystywanego sprzętu.
Wyprawa rozpoczyna się w miejscowości Poscenje, malowniczo położonej między górami, z dwoma małymi jeziorkami polodowcowymi. Woda jest w nich tak czysta, że spokojnie można ją pić, podobnie jak wodę z Komarnicy podczas przeprawy przez kanion. To tutaj ubieramy się w neoprenowe ubranka, które z jednej strony będą nas chronić przed zimną górską rzeką, z drugiej zaś będą ułatwiać unoszenie się na wodzie. Do tego neoprenowe skarpety, na które zakładamy zwykłe buty sportowe, z nadzieją, że przetrwają ciągłe namaczanie. Każdy z nas zostaje wyposażony w kask, nie dostajemy jednak uprzęży obejmującej również gatki ochronne, przypominające nieco pieluchy, które nie tylko mają chronić pośladki, ale także ułatwiać ześlizgiwanie się ze skał. Z zazdrością i podziwem patrzymy na grupy paradujące w owych gatkach, z lekka skrępowani łatkami na własnych kombinezonach w części, gdzie kończą się plecy.

Dojście do kanionu zajmuje kilka minut. Pod koniec sierpnia nie ma już tak wielkich upałów, jednak przejście kilkuset metrów w sztywnych neoprenowych kombinezonach w temperaturze około 25 stopni do najprzyjemniejszych nie należy i już przed wejściem do kanionu zdążymy się nieźle spocić. Dlatego pierwszą rzeczą, która robimy po dotarciu jest zanurzenie się w wodzie, dzięki czemu w neoprenie nagle czujemy się niemal jak we własnej skórze. Ludzie przyszłości... A potem patrzymy i cieszymy się pięknem natury. Pionowe skały, kamienie, krystalicznie czysta rzeka, niebo nad nami. I wąskie wejście do kanionu, które z jednej strony przyciąga, a z drugiej jednak trochę przeraża.

Pierwszych kilkaset metrów to przyjemność. Brodzenie w wodzie nie głębiej niż do kolan, podziwianie widoków, oddychanie górskim powietrzem. Coraz większa swoboda ruchu wzrastająca proporcjonalnie do stopnia namoczenia neoprenu. I ostatni moment, kiedy jeszcze można się wycofać. Nasz przewodnik, ponad dwumetrowy Czarnogórec Danilo uprzedza, że potem już tak łatwo nie będzie.

I ma rację. Pokonanie kanionu długości około 3 kilometrów zajmuje nam niemal 3 godziny. Poza krótkimi przerwami na odpoczynek nie ma już czasu na podziwianie widoków, bo trzeba iść do przodu, uważając na każdy krok. Wspinamy się po kamieniach i przewróconych pniach, zsuwamy się w dół, przeciskamy się przez szczeliny. Skaczemy. Czasem do małych jeziorek, a czasem do czegoś, co bardziej przypomina studnię, tylko gdzieś się zapodział żuraw. Czasem z jednego metra, a czasem nawet z dwunastu, choć dla tych najbardziej bojaźliwych jak ja przewidziano zejście awaryjne w postaci prowizorycznej drabiny z co drugim szczeblem. Płyniemy na dnie kanionu, który czasem staje się tunelem tak wąskim, że ramionami ocieramy o skały. Niektóre szczeliny pokonujemy po moście z ... ciała naszego przewodnika, który rozpiera się pomiędzy ścianami, umożliwiając nam przejście na drugą stronę. W chwilach relaksu unosimy się na wodzie i patrzymy na niebo wysoko w górze, które wydaje się tylko wąskim paskiem niebieskiego pomiędzy szarymi skałami.

Narasta zmęczenie, a we mnie nadzieja, że kolejny skok do wody będzie już na pewno ostatni. Według naszych czarnogórskich przewodników za skoki uznawane są jednak tylko te najwyższe, a poniżej sześciu metrów w ogóle ich się nie liczy. Z każdym kolejnym myślę do siebie „skacz, bo inaczej tu zostaniesz na zawsze”. Walka z własnym strachem i słabością jest dla mnie zdecydowanie największym wyzwaniem przejścia przez kanion. I udowodnieniem sobie, że jednak mogę skoczyć do wody, choć do tej pory tak bardzo się tego bałam.

Kiedy docieramy do końca, oddychamy z ulgą, gratulując sobie nawzajem, że wspólnie przeszliśmy przez kanion, którego wielu nie widziało. Czeka nas jeszcze tylko strome podejście pod górę, aby dojść do miejsca, gdzie zaczęliśmy wyprawę. Po raz kolejny przekonujemy się, że poczucie czasu na Bałkanach jest zupełnie inne niż gdzie indziej, bo zamiast zapowiadanych piętnastu minut podchodzimy niemal trzy razy dłużej, pewnie z powodu neoprenowych ubranek sztywniejących pod wpływem wysychania. Na koniec pozostaje nam tylko kąpiel w polodowcowym jeziorku, które na początku wyprawy wydawało się straszliwie zimne, a w tym momencie stanowi po prostu przyjemne orzeźwienie.  

Warto przejść Kanion, którego wielu nie widziało. Jednak trzeba mieć świadomość, że nie jest to wyprawa dla każdego, bo wymaga ona sprawności fizycznej, umiejętności pływania i oswojenia ze skokami do wody.

Pozdrowienia z Bałkanów J

 

 

 

 

 


 

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Poljska u memo srcu .....

Zaczynam...