Welcome warmly to Kosovo ;)
Przez
ostatnich kilka lat zdarzało mi się często zmieniać miejsce zamieszkania i
pracy, czasami nawet dość radykalnie. Ponad 10 lat temu przeniosłam się z
Gdańska do Białej Podlaskiej, aby w końcu trafić do Lublina, gdzie zresztą też
pracowałam w różnych wydziałach. Ostatnich kilka miesięcy spędziłam w
Warszawie, pracując z zupełnie innymi ludźmi i w kompletnie innych warunkach
niż wcześniej. Teraz jestem w Kosowie, które powoli staje się kolejnym miejscem
oswojonym. Jak to określa moje liczne rodzeństwo, zapewne cierpię na stosunkowo
późno zdiagnozowaną formę ADHD, bo wciąż mnie nosi i tak naprawdę zupełnie nie
wiem, gdzie będę w przyszłym roku. Z tak
zwanego więc doświadczenia życiowego z pełną świadomością stwierdzam, że ciepłe
przyjęcie w nowym miejscu jest naprawdę bardzo ważne.
Spokojnie
można powiedzieć, że świecką tradycją obowiązującą pośród polskich uczestników
Misji jest zawożenie na lotnisko tych, którzy wyjeżdżają, jak też odbieranie
tych, którzy przybywają. Fajne rozwiązanie, bo zawsze, kiedy się przyjeżdża,
ktoś na nas czeka, a kiedy się odlatuje, ktoś nam pomacha na pożegnanie. Tradycja
na tyle utrwalona, że jej niedochowanie, nawet wynikąjace z tzw. przyczyn obiektywnych,
jest na długo zapamiętywane, i co gorsza – wypominane przy każdej nadarzającej
się okazji, co jedynie dowodzi, że Tradycję należy szanować.
Jako
że do Misji miał dołączyć nowy kolega z Polski, postanowiliśmy z lekka tę
świecką tradycję wzbogacić, dodając do niej nieco dreszczyku emocji. Nie jest
to, jak się okazało, zbyt trudne, ponieważ
każdy, kto przyjeżdża po raz pierwszy do Kosowa w zasadzie nie wie,
czego się spodziewać, albo raczej spodziewa się wszystkiego najgorszego. W
końcu to misja....
Nowo
Przybywający Kolega mnie nie znał, w związku z czym to mi w udziale przypadła
rola – co tu dużo kryć - pierwszoplanowa. Rola oficera bezpieczeństwa, który
miał dokonać sprawdzenia świeżo przybyłego członka Misji. Po wskazaniu Nowo
Przybyłego Kolegi (dalej NPK) przez innego, który był autorem spisku (dalej
AS), podeszłam do NPK i przedstawiając się po angielsku jako Lara B. - Security
Officer zapowiedziałam, że mam do niego kilka pytań. W tym czasie
NPK jeszcze był czujny i twardy, ponieważ stanowczo zażądał okazania
legitymacji służbowej, co też uczyniłam, machając mu nią przed nosem w sposób
uniemożliwiający odczytanie. Chciałabym napisać, że zrobiłam to jak w filmie,
ale jak zwykle nie pamiętam żadnego adekwatnego tytułu.
Co
raz bardziej skonsternowany NPK odpowiedział na kilka istotnych pytań
dotyczących tego, czy nie przewozi wieprzowiny bądź alkoholu, co w kraju
muzułmańskim, jakim jest Kosowo, jest absolutnie niedopuszczalne. Zaprzeczył,
aby zaobserwował w trakcie podróży cokolwiek podejrzanego, jak też zapewnił, że
nie zauważył, aby na przesiadkowym lotniku w Wiedniu ktokolwiek go śledził. Z
nieukrywanym zaskoczeniem, z lekka zawstydzony, wysłuchał pouczenia, iż
afiszowanie się z preferencjami homoseksualnymi nie jest mile widziane, po
uprzednim zastrzeżeniu, iż oczywiście nie interesuje mnie, jakie to preferencje
posiada. Po tych wstępnych formalnościach i zapowiedzi dokładnego sprawdzenia
zawartości bagażu po przybyciu do bazy wspólnie z NPK i ASem udaliśmy się do
samochodu.
Okazało się, że dopiero wtedy zaczęło się najlepsze.
Powołując się na wymogi bezpieczeństwa, kategorycznie zażądałam od NPK ubrania
się w kamizelkę kuloodporną oraz hełm, co też grzecznie uczynił, zapinając
ciasno nakrycie głowy pod brodą. 30 – kilogramowa kamizelka w rozmiarze S nie
dała się zapiąć, co wzbudziło całkowicie zrozumiałą obawę NKP, czy aby takie
rozwiązanie jest na pewno bezpieczne. Poleciłam nie marudzić i założyć, co dają.
AS próbował w tym czasie nieco załagodzić sytuację, szowinistycznie tłumacząc,
że security officers płci żeńskiej cechuje frustracja, wynikająca m.in. z
tego, że większość z nich to stare panny nie mogące liczyć na zainteresowanie
płci przeciwnej, co zdecydowanie wzmaga ich nerwowość i agresję. NPK odniósł
się do sprawy z pełnym zrozumieniem, podkreślając, że wszak wykonuje ona swoje
obowiązki.
Jazda
do bazy minęła w napiętej atmosferze, zwłaszcza że w pewnym momencie NPK i AS
zaczęli rozmawiać w języku polskim. Konsekwentnie wczuta w rolę security
officer z lekka się zdenerwowałam, wszak jak można używać w mojej obecności
niezrozumiałego języka, pełnego
fu....ing sz... sz..... Zapowiedziałam, że w razie dalszego absolutnie
nieakceptowalnego zachowania polegającego na posługiwaniu się językiem obcym
Misji zamieszczę odpowiednie sprawozdanie w raporcie, co niewątpliwie będzie
miało wpływ na karierę zawodową zarówno ASa jak i NPK, który siedząc grzecznie,
w ciasno zapiętym pod brodą hełmie i za małej kamizelce z pewną nieśmiałością
stwierdził, że nie oczekiwał sfrustrowanej security officer ale raczej warmly welcome. Nic to... misja to misja i wcale nie musi być
na niej miło.
Dojechaliśmy
do bazy, znaczy Pandora Tower (nie mylić z Pandora Box), która powoli staje się
Polish HQ (Head Quarter) z uwagi na co raz większą liczbę Polaków mieszkających
w tym miejscu. Nasz zaprzyjaźniony Pan ochroniarz zamarł na widok Nowo
Przybyłego Kolegi w pełnym ekwipunku bojowym, w którym brakowało jedynie maski
gazowej, niemniej jednak ciągnięta 50 – kilogramowa walizka rekompensowała ten
drobny brak. Udaliśmy się do windy, która miała nas zawieźć na 4-te piętro.
Boszzzz, jak dobrze, że w Prisztinie było zimno i miałam szalik.... NPK, co raz
bardziej zaniepokojony zbliżającą się kontrolą bagażu, zapytał bowiem ASa, co
robić, bo ma w walizce kaszankę, a jak security officer ją znajdzie, będzie
kłopot. Na szczęście winda dotarła dość szybko...
Jedyne,
co mi pozostało, to stanowczo zastukać
do drzwi, co NPK ocenił jako fachowe policyjne walenie (zastrzegam – nie mam
doświadczeń w tej kwestii, więc zdaję się na jego ocenę). Przed dokonaniem
przeszukania walizki w zasadzie powstrzymał mnie jedynie mój mąż,
niewtajemniczony w to, co się działo, który radośnie uściskał najpierw nic nie
rozumiejącego Nowo Przybyłego Kolegę, a potem mnie jako swoją własną żonę. W koncu
warmly welcome...
Tak mile rozpoczęty wieczór zakonczyliśmy tradycyjną
polską kolacją, której istotnym acz nie jedynym składnikiem była oczywiście
kaszanka. J
......
Kiedy wracałam w poniedziałek z Gdanska do
Prisztiny, zgodnie ze świecką tradycją na lotnisko przyjechali po mnie AS z NPK,
którzy tym razem postanowili jedynie ciepło mnie powitać. Dobrze jest wracać
tam, gdzie ktoś na nas czeka....
PS. Wszystkie przedstawione fakty są jak
najbardziej autentyczne. Podobienstwo postaci (poza mężem) jest całkowicie przypadkowe.
Boskie! uśmiałam się jak norka:))
OdpowiedzUsuńpozdrowienia ze śnieżnego Sopotu
dorota